Anna Sarbak, Prezes Stowarzyszenia Osób z NTM "Uroconti" wzięła udział w debacie portalu Polityka Zdrowotna p.t.: "Zdrowie kobiet: o czym za mało wiemy i za rzadko mówimy?".
Statystyki pokazują, że kobiety cieszą się dużo lepszym zdrowiem niż mężczyźni. Widać to między innymi po średniej długości życia.
– Zdrowie kobiet jest bardzo ważnym elementem jeśli chodzi o strategie Ministerstwa Zdrowia – podkreślała Józefa Szczurek-Żelazko, wiceminister zdrowia, która na debacie Polityki Zdrowotnej reprezentowała resort. – Pokładamy duże nadzieje w edukowaniu kobiet. Ministerstwo podejmuje szereg działań w tym zakresie – podkreślała wiceminister.
Są jednak obszary bardzo zaniedbane. Należą do nich m.in. schorzenia dna miednicy. Badania statystyczne. – Według moich szacunków zgłaszalność dotyczy zaledwie 10 proc. kobiet chorych na schorzenia dna miednicy. To katastrofalnie zaniedbany temat – podkreślała prof. Ewa Barcz z Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego. Tymczasem na nietrzymanie moczu cierpi ok 10 proc. społeczeństwa, a nadal nie traktuje się tego schorzenia jako choroby cywilizacyjnej!
Jak podkreślali eksperci, to grupa schorzeń, o których mówi się daleko mniej niż o chorobach nowotworowych czy chorobach serca. Głównie dlatego, że jest to temat wstydliwy. Dotyczy to miedzy innymi nietrzymania moczu czy wypadanie narządów miednicy. Z podobnymi schorzeniami na co dzień mierzy się w Polsce aż kilka milionów kobiet. Jak pokazują statystyki, problem dotyczy około 30 proc. dorosłych kobiet. Po 50. roku życia ten odsetek wzrasta aż do 60 proc. – Cieszymy się, że dożywamy 80 roku życia, ale jakość życia w tym wieku jest katastrofalna. Te schorzenia bardzo wpływają na jakość życia – podkreślała prof. Barcz.
Świadomość kobiet w tym obszarze jest bardzo niska. Dolegliwości są traktowane jako zło konieczne. Często kobiety nie trafiają nawet do lekarza. A nawet jeśli trafiają, nie zawsze mogą liczyć na pomoc. Dlaczego? – To jest kwestia edukacji podyplomowej. W Polsce nie nadążamy za ogromnym postępem światowym w tej dziedzinie. Nie mamy specjalizacji z uroginekologii, nie mamy kontroli nad powikłaniami (a to około 40 proc. wszystkich zabiegów). Zatrzymujemy się na zbyt wysokim poziomie, na przykład na tym ile leków w zespole pęcherza nadreaktywnego mamy refundowanych czy ile mamy środków chłonnych. Ale nie leczymy pacjentek – podkreślała prof. Barcz. – Mamy znakomitą opiekę perinatalną. Mamy specjalizację, która dotyczy zaburzeń rozrodu u kobiety. Ale mamy też 30 proc. kobiet w populacji, którymi nikt się nie zajmuje – dodała.
Dostęp do leczenia jest duży – tak, jak w przypadku większości świadczeń ginekologicznych. Tutaj nie ustawiają się długie kolejki, tak powszechne w wielu innych dziedzinach. Ale – jak wielokrotnie podkreślali eksperci w trakcie debaty – problemem jest jakość leczenia, a jest ona bardzo niska. Jest też problem wyceny procedur, która jest taka sama od blisko 20 lat. Stawki są zupełnie nieadekwatne do kosztów. Na razie jednak nic nie wskazuje na to, żeby miało się coś w tej kwestii zmienić.
– Na pewno przyjdzie też kolej na wycenę w uroginekologii – deklarowała Katarzyna Jagodzińska z Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. – Niewiele jest leków związanych z tymi schorzeniami. Ale zawsze chętnie pochylamy się na tym co nam jest zlecone. Ale uroginekologia akurat jeszcze nie – dodała.
W schorzeniach dna miednicy leki stosuje się przede wszystkim w zespole pęcherza nadreaktywnego. Ta choroba prowadzi często do nietrzymania moczu lub do częstomoczu. – Jakość życia takich pacjentek jest bardzo upośledzona. Główną rolę odgrywa tu farmakoterapia. W tej chwili mamy trzy substancje których używamy. W Europie jest ich 8-10. Nie wszystkie terapie są u nas refundowane, nie każdego stać żeby sięgnąć po nowoczesne leczenie. Wiele osób rezygnuje z terapii – mówiła prof. Ewa Barcz.
– Wszystkim wydaje się, że poważne choroby można leczyć tylko przez farmakologię albo zabiegowo – mówił prof. Maciej Krawczyk, prezes Krajowej Izby Fizjoterapeutów. – Zapominamy o istotnym procesie rehabilitacji. Fizjoterapia w procesie leczenia odgrywa istotną rolę: powinny z niej korzystać osoby po zabiegach chirurgicznych, cukrzycy, osoby z problemami neurologicznymi, itd. W Polsce wciąż bardzo mało mówi się fizjoprofilaktyce. Efekt? Pierwszy z brzegu: kobiety boja się rodzić dzieci. Specjalnie dobrane zabiegi pomagają poradzić sobie z nietrzymaniem moczu, na które cierpi miliony Polek czy negatywnymi konsekwencjami cesarskiego cięcia. A niewiele z nich wie, że fizjoterapia może im pomóc. Inne kraje już to zrozumiały. U nas fizjoterapię doceniają pacjenci, ale na razie mogą to robić tylko w ramach prywatnego rynku, a takie usługi nigdy nie mają charakteru powszechnego – podkreślał szef samorządu.
Już przy 5 proc. mówi się o danym schorzeniu jako o chorobie społecznej. Niestety nie dotyczy to schorzeń dna miednicy. Problem na światło dzienne starając się wyciągać organizacje pacjenckie. – Organizujemy konferencje, spotkania z lekarzami, fizjoterapeutami. Udało się spełnić postulat pacjentek dotyczący badań urodynamicznych. Badanie zostało wreszcie wykreślone w przypadku ordynowania leków. Została też poszerzona lista lekarzy, którzy mogą wypisywać recepty na środki chłonne. Są też organizowane zajęcia z fizjoterapeutami. Ale z kolei nie wszystkich stać na udział w takich ćwiczeniach – mówiła Anna Sarbak, prezes Stowarzyszenia Osób z NTM "UroConti".
Pacjentki zwracają też uwagę na obniżoną jakość życia. Jest ona jeszcze niższa niż u kobiet z cukrzycą, astmą czy innymi chorobami przewlekłymi. – Czekamy również na kolejne leki. Jeden z nich (mirabegron), nowej generacji ma pozytywną rekomendację AOTMiT już od 2014 roku – dodała.
– Mamy dużo do zrobienia, ale też trzeba uszanować to, co już zostało zrobione – podkreśliła wiceminister zdrowia Józefa Szczurek Żelazko. Jak wyjaśniła, zostały m.in. zintensyfikowane prace nad produktami dotyczące opieki fizjoterapeutycznej. Lepszą koordynację leczenia mają też zapewnić szpitale w sieci.
Do załatwienia pozostała konkretnie kwestia pacjentek z chorobami dna miednicy. – Ten problem nie był odpowiednio nagłaśniany. Kwestie kształcenia na pewno będą analizowane we współpracy ze środowiskiem. Mieliśmy też niedostatek finansowania. Teraz widzimy wyraźny wzrost i to wprost przełoży się na wzrost finansowania procedur jak i budżety szpitali. Kwestia opłacalności tych procedur jest istotna. Ale ten temat wymaga szczegółowej analizy i my jesteśmy na to otwarci – zadeklarowała wiceminister zdrowia.
Źródło: www.politykazdrowotna.com